Przepadłem, nie ma co, już życia kres się zbliża,
Ze emocji trzęsę się, w psychiczny wpadam dół…
Ja nie mam u niej szans, bo ona jest z Paryża!
I wiem, niestety, że ją kocha świata pół.
Na próżno tyle lat schrypnięty głos zdzierałem,
Bo obojętna jest jak przypadkowy widz.
A „Neutralny pas”, gdzie kwiatów nie zrywałem,
Wciąż dzieli nas, lecz jej nie wzrusza prawie nic.
Ból uszlachetnia mnie, cierpienie nie poniża,
A dal, rosnąca dal, rozbudza uczuć głód!
Ja nie mam u niej szans, bo ona jest z Paryża,
I sam Marcel Marceau na migi coś jej plótł.
Rzuciłem pracę precz, choć zawód mam ciekawy…
I słówek się noc w noc uczyłem aż po świt,
Lecz nie mam u niej szans, bo jedzie do Warszawy,
A francuszczyzna tam już nie jest modna zbyt.
Gdy wróci, powiem jej po polsku:
– Proszę pani, Ja tak nie mogę żyć, u kresu jestem sił!
Lecz nie mam u na to szans, bo ona jest już w Danii…
I pewnie z moich ról Królewicz Duński drwił.
Przez ten zamknięty świat jak jaskółeczka chyża
Przefrunie, a ja ból ukoję jedną łzą.
Ja nie mam u niej szans, bo ona jest z Paryża…
No, chyba że mnie tak pokocha jak ja ją.