Sen płomienny mi się śni,
W którym mogę krzyknąć:
Świecie podły, świecie zły,
Rankiem musisz zniknąć!
Ale świt rozpędza sny,
Płoszy złudzeń ptaka -
Papierosa palę, by
Nie pić na głodniaka.
Ech, raz, jeszczio raz!
Jeszczio mnogo, mnogo raz!
Ech, raz, jeszczio raz!
Jeszczio mnogo, mnogo raz!
Mętne światło, duszny gwar,
Dzień w dzień przedstawienie -
Dla was rajem jest ten bar,
Dla mnie to więzienie.
Lśnią ikony w blasku świec,
W cerkwi dym kadzidła,
Diak zanosi pieśni, lecz
Pieśń mi też obrzydła.
Pragnę uciec na ten szczyt
Nie zdobyty jeszcze,
By powierzyć górom wstyd,
Co przeszywa dreszczem.
Brzózka mi rzuciła liść,
A wisienka owoc,
Lecz musiałem dalej iść
Z oszalałą głową.
Ech, raz, jeszczio raz!
Jeszczio mnogo, mnogo raz!
Ech, raz, jeszczio raz!
Jeszczio mnogo, mnogo raz!
Lepiej w wodę rzucę się!
Bóg mnie nie ocali!
Zginąć chcę na rzeki dnie,
W ciemnej, zimnej fali.
Rośnie nieprzebyty bór,
Wrasta w serce chore -
Wiedźma z czartem toczą spór,
Czeka kat z toporem.
Tabun koni pędzi w dal
Ku nieznanym brzegom...
Żal mi, coraz bardziej żal,
Chociaż nie wiem czego!
Cerkwi, knajpy? Chyba nie?!
Jednakowo wszędzie!
Nie wiem, gdzie poniesie mnie?
Wiem, że mnie nie będzie!
Ech, raz, jeszczio raz!
Jeszczio mnogo, mnogo raz!
Ech, raz, jeszczio raz!
Jeszczio mnogo, mnogo raz!